Dziś otwarte: Zamknięte
umów jazdę testową
umów wizytę serwisową
Kraków
2016.03.10
Lexus GS F - to najlepszy Lexus jakim jeździłem od czasu LFA. Recenzja Jeremy’ego Clarksona

Naprawdę warto poświęcić chwilę na przeczytanie testu Lexusa GFS zrobionego przez samego Jeremy’ego Clarksona.

A gdybyście chcieli sami zasiąść za kierownicą Lexusa GSF - zapraszamy do Lexus Kraków na własny test :)

Odpręż się i pozwól mu wejść na obroty…
Autor: Jeremy Clarkson Opublikowano 8 marca 2016

Kiedy Lexus GS F, którego widzicie na zdjęciach, przyjechał pod mój dom, zdecydowałem, że go lubię. Jak tydzień później go zabierali – lubiłem go wtedy jeszcze bardziej. Mimo, iż był trochę wkurzający.
Myślę, że jednym z powodów, dlaczego go polubiłem jest fakt, że generalnie lubię maławe, szybkie salonki. Ten koncept wydaje się mieć sens, bo w zasadzie nie potrzeba w takim aucie sześciu arów miejsca na tylnej kanapie. Tylne siedzenia są dla dzieci, a po imprezie będą szczęśliwe jak zasną choćby na podłodze, więc na pewno nie będzie im przeszkadzało bycie trochę ściśniętymi przez kilka minut. I to jest zawsze tylko kilka minut – przecież nie zawozisz ich na Kamczatkę codziennie rano, więc gangrena (czy coś podobnego) im nie grozi.
Nie; maława salonka rozmiarów BMW serii 3 to wszystko, co tak naprawdę potrzebujesz. Tu naturalnie dochodzimy do flagowego modelu i przodownika serii 3 – wersji M3. Najnowsze jej wcielenie nie jest idealne. Jak włączysz tryb pracy układu kierowniczego inny niż komfort to prowadzi się zupełnie bez życia ale i jakby go coś swędziało jednocześnie.

Ponadto, jego silnik jest turbodoładowany. Były takie czasy, kiedy turbodoładowanie oznaczało, że jak wciśniesz gaz do dechy to nic przez chwilę się nie stanie (podczas gdy spaliny rozkręcały turbosprężarkę). Później natomiast działo się wszystko w wielkiej gorączce i lądowałeś na drzewie.
To już przeszłość. Nie ma żadnego zauważalnego opóźnienia w M3, ale jednak ciągle wiesz, że moc pochodzi z jakiejś czarnej magii, i gdyby nie różne powydziwiane dyrektywy UE dotyczące emisji spalin, BMW nigdy nie używałoby silników turbodoładowanych. Ten sposób jest efektywny. Ale nie tak powinno być. To się ma do inżynierii jak mąka kukurydziana do gotowania – oszustwo!

Silnik w Lexusie GS F nie jest turbodoładowany. To 5-cio litrowy, 32 zaworowy V8. Jest old-school’owy. Jest wysmakowany. I bardzo, bardzo go lubię. Szczególnie lubię jego brzmienie.
W średnim zakresie – do, powiedzmy, 4500 obrotów/minutę – brzmi złowieszczo i pustawo, jak samotny wilk. Ale jak trzymasz gaz wciśnięty w podłogę brzmi tak, jakby był wściekły, że jest samotnym wilkiem. Brzmi jak – i to jest największy komplement jaki może paść w stronę samochodu – Ferrari 458 Italia.
Nie generuje tyle momentu obrotowego co BMW M3, ale w żadnym momencie nie pomyślisz sobie: „Hmmm, coś to wolne…”. Bo nie jest. I nie ma też elektronicznego kagańca na prędkościomierzu – co oznacza, że ani się obejrzysz i będziesz pukał do drzwi 275 km/h.
Co więcej – hamuje jeszcze lepiej niż przyspiesza, dzięki ogromnym tarczom i zaciskom Brembo. I ponieważ ma ośmiostopniową skrzynię biegów (o której myślałem, że jest kompletnie zbyteczna jak Lexus ją ogłosił) – nigdy nie brakuje ci mocy. Chociaż braki mocy w 5-cio litrowym V8 i tak nie byłyby zbyt duże…
Muszę teraz pochwalić komfort. Tak, to jest sztywne auto, tak, zawieszenie jest twarde. Ale nawet przy małych prędkościach na dziurawych drogach Londynu, nigdy nie jest szorstki ani nie powoduje u kierowcy drgawek.
Jedynym mankamentem w temacie prowadzenia jest układ kierowniczy, który przy małych prędkościach wydaje się chcieć robić coś zupełnie innego. Zawsze się wierci, tak jakby chciał żeby lekcje się już skończyły i żeby mógł iść do domu. Ale przy większych prędkościach nie mam żadnych zastrzeżeń. Zero.
Przeczytałem artykuł z testu drogowego tego auta w jednym z magazynów motoryzacyjnych i autor napisał, że wolał Lexusa GS F niż Mercedesa AMG czy BMW M3. I myśląc o Lexusie z punktu widzenia jazdy – zgadzam się z nim, GS F jest naprawdę tak dobry.

Ale o rany, równocześnie bardzo próbuje sprawić żebyś go znienawidził… Po pierwsze, jak posadziłem kogokolwiek na siedzeniu pasażera – hamulce piszczały. I gdy kiedykolwiek ktokolwiek próbował wyciągnąć puszkę jakiegoś napoju z uchwytu na kubek, nawigacja natychmiast decydowała się prowadzić nas do Pinner (przedmieścia Londynu)
Otóż problem jest taki, że Lexus kilka lat temu zdecydował, że coś a la myszka komputerowa jest najlepszym sposobem na kontrolowanie systemu multimediów. Czas nauczył wszystkich, że tak nie jest, bo jest to zbyt czułe i nieprecyzyjne, a na dodatek w GS F sam trackpad jest zamontowany tuż przy uchwytach na napoje.

To najlepszy Lexus jakim jeździłem od czasu LFA, który również napakowany jest wkurzającymi detalami, ale pozostaje moim ulubionym autem wszechczasów.

Lexus, natomiast, jest bardzo uparty, więc zamiast rozkoszować się siłą hamulców lub wolnossącą V8, tak naprawdę musisz się koncentrować, z przygryzionymi wargami, na tym żeby umieścić kursor myszki na tej ikonce, na której chcesz, przeklinając, że znowu nie trafiłeś i znowu jesteś prowadzony do Pinner…
Ooo, i jak już raz zdecyduje, że jedzie do Pinner– to tam właśnie pojedzie. Nie zmienisz jego zdania. I żeby tego było mało – co 15 sekund powie ci, że znalazł alternatywną drogę i czy ją akceptujesz? W końcu nauczyłem się mówić tak i dać mu prowadzić mnie do jego celu podczas gdy ja używałem znaków drogowych i zdrowego rozsądku.

Inne rzeczy? Mnóstwo. Dźwignia wycieraczek jest do góry nogami. Jest kilka milionów przycisków na kole kierownicy, a i tak wszystkie przestrajają audio na Radio 3. Jedynym interesującym pokrętłem jest duże srebrne na środkowym panelu, które psuje wszystko. Zmienia tryb jazdy albo na Eco, który jest nudny, albo Sport S, który jest wyboisty, albo na Sport S+, który byłby dobry tylko na torze Nürburgring. Ale nie jesteś na torze Nürburgring, bo właśnie sięgnąłeś po puszkę odświeżającego napoju i znowu jedziesz do Pinner.
Chciałbym wam powiedzieć, że GS F jest zbyt mądry dla własnego dobra, ale w zasadzie nie ma w nim żadnych gadżetów. Ma sterowanie głosowe, może mieć łączności wi-fi. Nawet nie umie sam zaparkować! Mój Golf GTI to potrafi.
Pomyślałem sobie, że ten powrót-do-podstaw pozwoli Lexusowi ustalić cenę bazową w dolnym zakresie wśród konkurencji. Ale nie. Prawie spadłem ze stołka jak dowiedziałem się, że kosztuje 445 900 PLN. To cena BMW M5.

I potem spadłem ze stołka po raz kolejny, jak dowiedziałem się, że mimo iż wydaje się mały jak M3, to – plus minus 5 mm – ma tę samą długość co BMW serii 5! Nie jest puszkowaty. I to kolejny plus, bo auto które się kurczy dookoła ciebie, otacza cię – to dobre auto.

Nie będę cię winił jak pójdziesz i kupisz BMW M3 albo M5. Oba te auta są świetne. Ale nie zakładaj z góry, że są najlepsze w swoim rodzaju. Bo według mnie Lexus GS F, ten old-school’owy przyjemniaczek, jest od nich lepszy.

jazda testowa
zapisz się